Stos książkowy, a w zasadzie to dwa


Kolejna notka się opóźnia, bo po wpadeczce z przedwcześnie wypchniętą recenzją "Ja, Gelerth" znacznie staranniej cyzeluję następnego posta. Zastępczo zatem kolejna proto-notka w formacie zapożyczonym z innych blogasków książkowych, a mianowicie mój aktualny stos (bardzo informatyczne słowo) książek. Nie wiem czy nie jest to zbytni ekshibicjonizm, nie wiem czy taki format notki się przyjmie, nie wiem jak zareagują czytelnicy. Nic nie wiem. Tym niemniej spróbuję tytułem eksperymentu zobaczyć, co z tego wyjdzie.

Klik, klik na fotce żeby zobaczyć zbliżenie.

Stosik po lewej to pozycje aktualnie en lecture lub świeżo po, jak również pozycje właśnie recenzowane lub about to (dwa obocjęzyczne wtręty w jednym zdaniu, brawo Barts). Stosik po prawej to pozycje zakolejkowane (kolejne informatyczne słowo) do przeczytania, nierzadko jednak z braku cierpliwości już nadgryzione.

Na pierwszy ogień stos lewy:

- Roman Loth "Na rogu świata i nieskończoności" - rzecz polecona mi przez użytkownika mirinda1974, któremu tą drogą składam serdeczne podziękowania, albowiem jest to świetna książka. Zawiera wspomnienia, artykuły i anegdoty o Franciszku (Franzu) Fiszerze, warszawskim francie, filozofie i bibliofilu, osobowości fascynującej i frapującej (pobawiłem się w aliterację, soraski, więcej nie będę). Pierwszy raz zetknąłem się z Fiszerem w pamiętnikach Słonimskiego i teraz z chęcią dowiedziałem się o nim więcej. Roman Loth odwalił kawał dobrej roboty dobierając źródła, których odkopanie dla przeciętnego człowieka byłoby w zasadzie niemożliwe, a rezultatem jest okraszona bon-motami opowieść o filozofującym oryginale, który uwielbiał metafizyczne dyskusje, dobrą wyżerkę, fajkę i książki - jak tu takiego nie lubić?

- Jacek Hugo-Bader "Biała gorączka" - książka rewelacyjna, ale też niesamowicie dołująca, której fragmenty czytałem już wcześniej w postaci artykłów w "Gazecie Wyborczej". Hugo-Bader wędruje po byłym ZSRR z przyległościami, po drodze rozmawia z ludźmi i zapisuje ich opowieści oraz swoje przygody. Literatura faktu at its best. Od bijatyk rosyjskich raperów, przez zapijaczonych Ewenków, wizyty u szamanów, korupcję "miętów", czyli milicji, prostytucję i wymuszenia, handel narządami w Mołdawii, aż po płonących pod ziemią ukraińskich górników - czego tu nie ma. Obraz Rosji i okolic jaki się z tego wyłania jest po prostu przerażąjący, ale od lektury nie można się oderwać. Z tym że ja robię sobie przerwy, bo po większej dawce łapię doła.

- Vaclav Vratislav z Mitrovic "Przygody" - opisywałem niedawno, w sumie nie wiem czemu jeszcze nie wróciła na półkę.

- Tomasz Kołodziejczak, dylogia "Dominium Solarne" w wydaniu z '96 roku, czyli "Kolory Sztandarów" i "Schwytany w światła". Kupiłem sobie po przeczytaniu gorących rekomendacji Radkowieckiego i po raz pierwszy chyba jestem zawiedziony. Początek rewelacyjny, rozwinięcie pomysłów zaczyna meandrować i gubić wątek, a w drugim tomie ciężar opowieści przenosi się z walki z przerażającymi Korgardami (wszechpotężnymi nieomal obcymi, prowadzącymi na ludziach straszliwe eksperymenty) na politykę i problemy związane z wchłanianiem ojczyzny głównego bohatera przez ludzkie imperium (wspomniane Dominium Solarne, które jest złe i brzydkie). Zakończenie zaś jest już w ogóle z dupy i ogólnie bardzo się rozczarowałem.

- Roger Zelazny "Ja, nieśmiertelny" - doskonała i mało znana powieść autora Amberu, o której więcej napiszę w płodzonej w bólach recenzji. No i macie, zaspojlerowałem.

- Roger Zelazny "Mróz i ogień" - czyli jeden z czterech wydanych przez Amber zbiorów opowiadań mistrza. Wzięła mnie nań ochota przy okazji lektury poprzedniej książki, recenzji na razie nie planuję, może hurtem kiedyś wszystkie cztery. Jak to w zbiorkach, są w nich pozycje słabsze i takie że wtf, ale niektórymi opowiadaniami Zelazny osiąga mistrzostwo wszechświata.

Uff, przebrnęliśmy tym samym przez stosik lewy. Po prawej natomiast mamy:

- Alex Karr "Psy i demony. Ciemne strony Japonii". Książka, powiedzmy, popularnonaukowa czy też może kulturoznawcza - bo nie bardzo wiem jak ją zakwalifikować. Japonia, pomimo fasady państwa nowoczesnego i otwartego, ma wiele mrocznych stron. O niektórych przekonałem się sam w czasie gdy tam pracowałem, jak to na przykład dyskryminacja Koreańczyków, Chińczyków, burakumin (potomków eta, wspomnianych w m.in. "Shogunie" podludzi zajmujących się grabarstwem i innymi brudnymi zawodami), a także kobiet i obcokrajowców, bezwładność w procesie podejmowania decyzji, wszechobecna administracja, fatalny system szkolnictwa, o innych dowiedziałem się już później (powiązana z mafią skrajna prawica, czy też sięgający nawet do Polski i Rosji seksbiznes), innych nie byłem w zasadzie świadom (niszczenie środowiska, cenzura w mediach). Ta książka zbiera je w jedną, mocną przykrą całość. Lektura obowiązkowa dla osób ślepo zafascynowanych krajem mangi, anime i pokemonów (uproszczenie celowe).

- Maurice Pinguet "Śmierć z wyboru w Japonii". Nawet jeśli ktoś nie interesuje się specjalnie Japonią i jej kulturą, przypuszczalnie słyszał o seppuku czy harakiri (dawno temu), pilotach kamikaze (mniej dawno temu) i pladze samobójstw nękającej zwłaszcza uczniów i białe kołnierzyki (obecnie). Ta książka opisuje historię i uwarunkowania kulturowe samobójstw w Japonii, pokazując skąd wynikają i jak mocno są zakorzenione w tamtejszej świadomości. Rzecz ciekawa dla japanofilów.

- Erberto Petoia "Wampiry i Wilkołaki" - opracowanie tematu dwóch najpopularniejszych straszydeł naszej europejskiej świadomości. Więcej nie wiem, bo jeszcze nie przeczytałem, ale jak tylko zobaczyłem w tanich jatkach tę książkę, to od razu wiedziałem, że ją kupię. Być może wpadnie mi jakiś fajny pomysł na opowiadanie, a być może trochę poszerzę swoją wiedzę ogólną - tak czy owak, jako nerd i fan "Underworld" nie zastanawiałem się długo.

- Seria Mitologie Świata "Ludy Starożytnej Japonii", czyli mitologia japońska i proto-japońska. W skrótowej formie, za to z ładnymi ilustracjami. Całych dziewięć złotych, więc po prostu nie mogłem się oprzeć. Zawsze możliwe, że dowiem się czegoś nowego, a jeśli nawet nie, to sobie odświeżę historie o Momotaro, Oni i inne japońskie klasyki.

- Kira Gałczyńska "Zielony Konstanty" i "Konstanty syn Konstantego". Dwie biografie jednego z największych poetów polskich dwudziestego wieku i zarazem jednego z moich ulubionych poetów w ogóle, napisane przez jego córkę.

Teraz wtręt: bardzo nie lubię szafowania określeniem poeta, w końcu rymowane (lub nie) zbitki słów może napisać byle palant i najczęściej tak się właśnie dzieje. Jest jednak paru twórców, którzy składają te słowa w harmonijne i dźwięczne całości, które wywołują we mnie emocje, skojarzenia lub wizje - i to jest magia. Tych ludzi określam mianem poetów, jednak jest ich zdecydowanie niewielu: poza Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, zaliczyłbym do tego grona jeszcze Juliana Tuwima, Wisławę Szymborską ("Umrzeć, tego się nie robi kotu" za każdym razem powoduje, że stają mi łzy w oczach), Adama Mickiewicza, Krzysztofa Baczyńskiego, Bolesława Leśmiana i może jeszcze Iwaszkiewicza. I to w zasadzie już. Większość współczesnych pozerów udających poetów może, jeśli idzie o mnie, iść rzucić się do morza, płakał nie będę. Koniec wtrętu.

Wracając do tematu, to czy wiedzieliście, że Gałczyński miał nieślubnego syna z więźniarką z Ravensbruck (który to syn zresztą też miał na imię Ildefons), że po wyjściu z obozu samotnie podróżował po Europie zanim dał znać rodzinie że żyje, że pełnił służbę wojskową w osławionej Berezie Kartuskiej i że miał też pewne związki z Japonią (poprzez słynnego profesora Umedę)? Ha! Ja też nie wiedziałem, tego nie uczą w szkole. W ogóle Gałczyński był fascynującą osobą i dlatego też sięgnąłem po jego biografie. No dobra, nie tylko dlatego, ale o tym na razie cicho, sza.

- Duc Ha Nguyen "Polscy misjonarze na Dalekim Wschodzie w XVII-XVIII wieku". Zanim ktoś się zacznie podśmiewać, chciałem kategorycznie odciąć się od forum Frondy i tego rodzaju katolickiego betonu. Kupiłem tę książkę, bo ciekaw byłem przygód pierwszych naszych rodaków w Azji (szczególnie zaś w Japonii), a misjonarze byli w ścisłej awangardzie i to w czasach gdy u nas nikt jeszcze o dalekim Nipponie i Kitaju nie słyszał. Jedno z najciekawszych muzeów orientalych, jakie miałem okazję w życiu zwiedzić, to było muzeum misyjne przy którymś z hiszpańskich zakonów w Valladolid - widziałem tam nawet jeden ze słynnych starodawnych chińskich sejsmografów! Z archiwów rozmaitych misji można dowiedzieć się niesamowitych rzeczy - w książce jak na razie wyczytałem, że polski misjonarz w Japonii, Wojciech Męciński, został męczennikiem w 1643 roku, zadręczony na śmierć po roku tortur. Zaledwie czterdzieści lat po bitwie pod Sekigaharą, które to wydarzenie kończy "Shoguna" Clavella, mieliśmy tam już swojego człowieka (inna rzecz że źle skończył)! Bardzo ciekawa lektura, a swoją drogą zabawne, że autorem jest Polak wietnamskiego pochodzenia.

- Craig Clevenger "Poradnik kontorsjonisty" - zafrapował mnie tytuł, a że ten niepozorny tomik leżał w koszyczku z darmowymi książkami w pewnej hurtowni w Krakowie do której co jakiś czas zaglądam, pozwoliłem sobie wziąć jeden egzemplarz. Kawałki, które przeczytałem do tej pory wydają mi się skrzyżowaniem Charlesa Bukowskiego (wzór Hanka Moody'ego z "Californication") z tym facetem, co to grał go Leonardo diCaprio w tym filmie, gdzie ścigał go Tom Hanks, więc może być ciekawie.

- Iwona Merklajn "Brat Zeno Żebrowski". Kolejna pozycja z biblioteczki japanofila (tak, jestem nim, chociaż usiłuję udawać że wcale nie). Brat Zenon (Zeno) Żebrowski jest jednym ze stu najbardziej znanych w Japonii gai-jinów, a zasłynął swoją pracą u podstaw, między innymi pomagając ludziom, którzy przeżyli Nagasaki, a później w Ari no Machi ("mieście mrówek"), wśród bezdomnych z Tokio. Jest po Szopenie, Wałęsie i Wojtyle (w tej dokładnie kolejności) najbardziej kojarzonym Polakiem, aczkolwiek raczej wśród ludzi powyżej trzydziestki i zapewne za jakiś czas zostanie zapomniany. Słyszałem o nim od paru Japończyków i w końcu stwierdziłem, że wypadałoby dowiedzieć się więcej. Książka poza biografią analizuje też fenomen popularności brata Zenona, odwołując się m.in. do japońskiego archetypu wędrownego mnicha. Interesująca lektura, choć zapewne nie dla wszystkich.

- Robin Baker "Wojny Plemników". Kolejna w mojej biblioteczce książka o mechanizmach ludzkiej seksualności, uwodzenia i takich tam. Dużo o niej słyszałem, ciężko było ją znaleźć, natomiast jak już ją wreszcie kupiłem, usłyszałem że to ściema i że rozmaite zawarte tam rewelacje Baker wyssał z palca. Nie wiem jak jest naprawdę, na razie przeczytałem parę rozdziałów i niespecjalnie mi się podoba. Tym niemniej jest na stosiku i przecież nie będę jej chował do zdjęcia, no bo co w końcu, kurczę blade.

- Eugeniusz Dębski "Krótki lot motyla bojowego". Dębski jest raczej autorem drugoligowym, ale jakieś jego rzeczy dawno temu czytałem bez przykrości, a tę książkę dostałem od kolegi z pracy, ot tak, bo jemu się znudziła, więc kiedyś w końcu przeczytam.

- Paul Zane Pilzer "Bóg chce żebyś był obrzydliwie bogaty". Mój brat specjalizuje się w książkach-poradnikach o tym jak stać się bogatym (Kiyosaki et ceatera) oraz poradnikach życiowych ("Winning" Welsha i tym podobne). Co jakiś czas coś sobie od niego pożyczę i albo mi się spodoba, albo nie. Tutaj zaintrygował mnie tytuł, który okazał się być rezultatem bądź to polskiej szkoły tłumaczeń, bądź to polskiej szkoły marketingu, bo w oryginale brzmi on "God wants you to be rich" (słowo "obrzydliwie" w ogóle się nie pojawia). Fragmenty na które zerknąłem były interesujące, więc dodałem do listy lektur.

- Władysław Zambrzycki "W oficynie Elerta" - aż wstyd pokazywać, kupiłem w zeszłym roku (w okolicach tej recenzji) i do tej pory jakoś nie znalazłem czasu żeby przeczytać. Shame on me.

- Pearl S. Buck "Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu" - historia Chinki z tradycyjnej rodziny wydanej za mąż za zamerykanizowanego Chińczyka. Kupiłem przy okazji, bo raz, że kosztowało grosze, dwa, że nazwisko autorki obiło mi się kiedyś o uszy, a trzy, że wszystko co związane z Azją od razu wpada mi w oko. Nie mam pojęcia, czy warto.

- Shan Sa "Dziewczyna grająca w Go". Tu z kolei przyciągnął mnie blurb na okładce, według którego książka ma traktować o Chince grającej w Go z japońskim oficerem z armii okupacyjnej. Niestety, napisane to jest w sposób mało dla mnie strawny i nie wiem czy zmęczę. Póki co czeka na swoją kolej.

- Tonino Benacquista "Malavita". Powód zakupu: cena, wynosząca dwa złote polskie, tudzież ciekawość, co jeszcze można nowego napisać o włoskiej mafii. Również czeka na swoją kolej.

Dotarliśmy do końca obu stosów. Macie zatem skrzyżowanie mini-recenzji i blogowego ekshibicjonizmu w formie długaśnej notki, którą, o dziwo, pisało mi się lekko, łatwo i przyjemnie (czas powstawania około póltorej godziny, może dwie). Czyżby to oznaczało, że warto zmienić formułę bloga? Póki co jednak planuję trzymać się dotychczasowego schematu i dokończyć notkę o Zelaznym. Liczę również na jedną czy drugą cudzą recenzję, zwłaszcza tę zapowiedzianą tu dawno temu w komentarzach (Marceli, if you kindly would...). A właśnie, w kwestii kometarzy - dajcie znać co sądzicie o takim przerywniku.

2 komentarze:

hanyszka pisze...

Ja raczej unikam prezentowania na blogasku zdjęć stosów czytelniczych. Ale w Twojej wersji stosik plus komentarze doń są very, very. Co do wiersza Szymborskiej - pełna zgoda, przeorał mnie on onegdaj na wskroś i wrażenie to nadal trwa.

Barts pisze...

Dzięki, Hanyszko!