Stefan "Wiech" Wiechecki - "Cafe pod Minogą"


Dręczy mnie ostatnio myśl, że piszę za mało, za rzadko i o książkach zbyt jednak znanych. M z Księgogrodu wygrzebuje prawdziwe zakurzone perełki, a ja tu recenzje książek z Empiku kreślę, zamiast skupić się na zapomnianych tomach, o których nikt już nie pamięta. Dziś zatem weźmiemy na warsztat mało znaną powieść pisarza kojarzonego raczej z innym rodzajem twórczości, a mianowicie słynnego Wiecha.

Stefan "Wiech" Wiechecki rozpropagował w języku polskim knajacką gwarę Warszawy, który do dziś można gdzieniegdzie jeszcze usłyszeć (padłem ze śmiechu zetknąwszy się z tym narzeczem w filmie "Uciekające kurczaki") i jeśli ktoś należy do gatunku czytaczy, to zapewne zetknął się już z którymś z jego tomików felietonów, opowiastek i humoresek o zawadiackich warszawskich filutach. Książką która spowodowała u mnie jednak przeszeregowanie i zakwalifikowanie Wiecha do grona pisarzy przez duże P jest właśnie "Cafe pod Minogą".


W odróżnieniu od krótkich opowiadanek o szwagrze Piekutoszczaku i reszcie ferajny, tutaj zabawna stylizacja językowa i humor są tylko elementem większej całości, całości chwilami dosyć poważnej. Bohaterami książki są, a jakże, Warszawiacy, których łączy tytułowy lokal - restaurator i jego małżonka, grabarz z sąsiadującego zakładu, trzech drobnych kombinatorów, ukrywający się przed policją Murzyn, a także wielu innych mniej lub bardziej stałych bywalców. Śledzimy ich losy od ostatnich chwil przed wojną, poprzez okupację, powstanie, aż do początku okresu powojennego. Nie zabraknie typowych wydarzeń tamtych czasów, jak to łapanek, szmuglu, wywózek i innych niewesołych okoliczności, jednak bohaterowie nie tracą fasonu i dzielnie radzą sobie z problemami jakie stawia przed nimi wojenna rzeczywistość.

Jedną z rzeczy które według mnie świadczą o klasie pisarstwa Wiecha, jest to jak na przestrzeni jednego paragrafu czy zdania potrafi przejść od rubasznego humoru do wzruszającej obserwacji, celnego spostrzeżenia, czy też zasugerowania czegoś znacznie bardziej ponurego niż ogólny klimat książki (jest to coś, za co bardzo cenię Terry'ego Pratchetta, czy też z innych autorów Johna Irvinga, Władysława Zambrzyckiego lub Kira Bułyczowa). Tego rodzaju kontrast można na przykład zaobserwować w opisie niemieckich tancerzy w pewnym rozrywkowym przybytku: "Byli to mili, rozdokazywani chłopcy, którzy w dzień rzucali do Wisły z mostu Poniatowskiego przyłapane na ulicach żebrzące żydowskie dzieciaki, a wieczorami śpiewali tu prześmieszne piosenki z ewolucjami".

"Cafe pod Minogą" jest jednak pomimo takich fragmentów książką ciepłą, pogodną i poprawiająca nastrój. Nie ma tu martyrologii i rozdzierania szat. Tragiczne elementy okupacyjnej i powstańczej rzeczywistości nie załamują, raczej przez kontrast podkreślają ton ogólnej życzliwości wobec ludzi dominujący w powieści. Śmiech w książce nie jest śmiechem "z", to raczej śmiech "pomimo" - smutne czy wzruszające momenty wplecione w utwór nadają mu bardziej poważny wydźwięk, jednak całość pozostaje przesycona ciepłą akceptacją wobec ludzi i oczywiście typowo warszawskim humorem. Tekst doskonale uzupełniają ilustracje Jerzego Zaruby, co stanowi dodatkowy walor książki. Recenzję podsumowałbym następująco - jeżeli mielibyście przeczytać tylko jedną książkę Wiecha, to niech to będzie "Cafe pod Minogą".

Mika Waltari - "Czarny Anioł"


Mika Waltari jest pisarzem znanym w Polsce - znanym w sensie rozpoznawalnym i wydawanym, jednak raczej niespecjalnie popularnym wśród młodszych czytelników, już bardziej w pokoleniu naszych rodziców. Czas to naprawić: dzisiaj na warsztat bierzemy "Czarnego Anioła", smutną powieść o miłości rozgrywającą się w Konstantynopolu tuż przed jego zdobyciem.

Książką Waltariego z którą spotykałem się najczęściej było wydanie "Egipcjanina Sinuhe" z lat osiemdziesiątych - widywałem ją na półkach antykwariatów i w mieszkaniach rodziców moich znajomych. Większość powieści fińskiego autora to utwory ponure, bez happy endu [*1], dołujące i mroczne. "Czarny Anioł", którego jak do tej pory uważam za najlepszą pozycję Waltariego, na pozór wpisuje się w ten schemat - również jest to powieść tragiczna, nieuchronnie zmierzająca w stronę dramatycznego finału, jednak w odróżnieniu od wspomnianego "Egipcjanina Sinuhe" jest smutna w zupełnie innym stylu. Mniej tu zgorzknienia, cynizmu i ogólnego skurwysyństwa, a więcej szlachetnych bohaterów, wzniosłych uczuć i ludzi walczących w imię wyższych wartości - w każdym razie takie jest moje subiektywne wrażenie.

Tłem historycznym "Czarnego Anioła" jest upadek Konstantynopola, od momentu proklamowania Unii Kościelnej (pierwsze sceny książki), aż do zdobycia miasta przez wojska tureckie i następującej potem rzezi. Proszę nie krzyczeć, że spoileruję - podbicie Konstantynopola przez Turków jest faktem powszechnie znanym (Istanbul was Constantinople), a u czytelników bloga o książkach zakładam jednak jakieś minimum wiedzy ogólnej.


Jeśli idzie o rzetelność historyczną, to poza pewnymi meandrami fabuły, rzeczą zrozumiałą w powieści, Waltariemu nie można nic zarzucić. Zainteresowany tym, jak faktycznie przebiegało oblężenie sięgnąłem po książkę "Konstantynopol 1453" (autor Marian Witasek, wydawnictwo Bellona, kupić można tu) i sekwencja zdarzeń opisana w "Czarnym Aniele" pasuje dokładnie do wydarzeń relacjonowanych przez źródła historyczne.

Punkt wyjścia "Czarnego Anioła" jest następujący: Johannes Angelos, zmęczony życiem łacinnik, który powraca do Konstantynopola, aby umrzeć broniąc miasta przed Turkami, spotyka tam piękną grecką dziewczynę i momentalnie zakochuje się w niej, co więcej, wiele wydaje się wskazywać, iż jest to uczucie odwzajemnione. Do wszystkich komplikacji miłosnych, dołączają dodatkowo te wynikające z różnic religii, narodowości, stanów, wieku, podejścia do życia i wiele, wiele innych. Sam początek zbliżenia się do siebie dwójki ludzi nie jest prosty, a tu dodatkowo nic nie jest takie, na jakie początkowo wygląda: tak Anna jak i Johannes, nie są zwykłymi ludźmi, każde z nich jest ważną postacią w mieście nad którym wisi zagłada, każde powiązane jest z różnymi frakcjami (na dodatek pochodzącą z różnych kręgów kulturowych i klas społecznych), każde próbuje realizować swoje własne cele w tym szczególnym czasie i miejscu. Czy w tych okolicznościach zmęczony życiem cynik w sile wieku oraz młoda, naiwna, choć po kobiecemu uwodzicielska dziewica, mają szansę na chociaż krótką chwilę szczęścia w obliczu nadciągającej śmierci miasta?

Zdaję sobie sprawę, że powyższe streszczenie zawiązania fabuły brzmi trochę naiwnie, lecz choć niektórzy mogą zżymać się na wytarte schematy, to "Czarny Anioł" jest doskonale napisaną powieścią i naprawdę potrafi zagrać na emocjach. Warta odnotowania jest galeria bohaterów "Czarnego Anioła" - nie są tylko papierowymi sylwetkami popychającymi akcję do przodu, wprost przeciwnie, to ludzie z krwi i kości, mający swoje motywacje, przekonania i sposób bycia. Charyzmatyczny przywódca najemników Giovanni Giustiniani, przerażający w swojej mieszance zimnej logiki i płonącego szaleństwa sułtan Mehmed, pochłonięty naukowymi teoriami Joann Grant, tragiczna osoba ostatniego cesarza, Konstantyna - wszyscy oni zapadają w pamięć, a czytelnik znacznie bardziej związuje się z umierającym miastem poprzez bronicących go ludzi.

Kapitalnie w "Czarnym Aniele" pokazany jest koniec epoki i upadek cywilizacji bizantyjskiej. Choć wszyscy widzą, że, używając słów Andrzeja Sapkowskiego, "coś się kończy", a jednak stają do z góry przegranej walki czy to ze względu na wyznawane wartości, czy to z chciwości i chłodnej kalkulacji. Rewelacyjnym epizodem ilustrującym brak nadziei na zwycięstwo i odchodzącą w niebyt wiedzę przeszłości jest scena, w której strażnicy przyprowadzają na mszę starych techników cesarskich, ostatnich żyjących ludzi znających tajemnicę uzyskiwania greckiego ognia.

"Czarny Anioł" jest powieścią smutną i tragiczną, a cała część następująca po tym, gdy rozbrzmieje już okrzyk "Aleo he polis" (miasto upadło, miasto jest stracone) to jeden wielki koszmar masakrowanego Konstantynopola. Pamiętam, że po pierwszym czytaniu nastrój załamał mi się na resztę dnia, ale też byłem wtedy wrażliwym nastolatkiem, nie to co teraz, nieprawdaż... Do dnia dzisiejszego "Czarnego Anioła" czytałem już wiele razy i nadal bardzo mi się podoba, w zasadzie z każdą lekturą (do tej pory jakieś sześć, siedem razy) coraz bardziej, a
całość budzi raczej melancholijną refleksję, niż młodzieńcze emo Aczkolwiek, jak to często bywa w przypadku książek które towarzyszą mi od więcej niż dziesięciu lat, z czasem zaczynają do mnie bardziej przemawiać inne fragmenty niż dawniej.

Bardzo polecam "Czarnego Anioła" - chociaż strony książki przepełnia wszechogarniający smutek, to jednak pokazuje ona jak piękną rzeczą jest miłość i wiara w ideały, nawet jeśli ceną za nie jest śmierć.



*1 - Z jednym wyjątkiem w postaci "Turmsa Nieśmiertelnego", gdzie nieoczekiwany happy end bardzo mnie zdziwił.


PS. Notka na biblionetce do porównania tu, krótki wpis na wiki tutaj. Uwaga dla allegrowych wyszukiwaczy - nie kupcie przez pomyłkę "Czarnego Anioła" Grahama Mastertona, to nie do końca to samo.