Gilbert Sinoué - "Księga z szafiru"


Wchodzi Polak, Rosjanin i Niemiec do baru... Nie, to zbyt trywialne. Hiszpania, XV wiek, inkwizycja, rekonkwista. Wchodzi Żyd, Arab i Hiszpan do karczmy... stop, nie uprzedzajmy faktów. Taka scena faktycznie będzie miała miejsce w "Księdze z szafiru", jednak historia przedstawiona w tej książce bynajmniej nie jest żartem - to piętrowa opowieść o dochodzeniu do prawdy objawionej wśród niejasnych symbolicznych przekazów, o wierze i religii, o uczuciach i obowiązku a wszystko na tle targanej wojnami Hiszpanii.

Jedną z zasad, które sobie narzuciłem w kwestii pisania recenzji na tym blogu, jest obowiązek przeczytania ponownie polecanej książki zanim zasiądę do pisania. Pamięć jest zawodna, a to co było kiedyś zawsze wydaje się lepsze (może dlatego poloniści wciąż zmuszają dzieci do czytania pozytywistycznych nowelek), więc skoro już coś polecam, to muszę mieć poczucie, że naprawdę warto - i to nie tylko na podstawie ciepłych wspomnień.

W przypadku "Księgi z szafiru" spowodowało to niejakie zawirowanie i o mało co nie zrezygnowałem z recenzji. Muszę przyznać, że moje wspomnienie o tej książce było bardzo dobre, natomiast powtórna konfrontacja wywołała rozdźwięk między tym co pamiętałem, a tym, co miałem przed oczyma. Trudniej mi się ją czytało niż kiedyś, pewne wolty scenariuszowe wydawały mi się irytująco wyświechtane, a bohaterowie bardziej papierowi niż kiedyś. Mam wrażenie, że wynika to stąd, że od momentu pierwszej lektury "Księgi" przeczytałem już kilka sporych bibliotek i w związku z tym stałem bardziej wybrednym czytelnikiem - ale może to być też postępujące uwstecznienie w odbiorze słowa pisanego.

Tym niemniej nil desperandum, koniec końców recenzję zdecydowałem się napisać. Owszem, "Księga z szafiru" nie jest pozycją idealną i do paru rzeczy można się w niej przyczepić, ale przeczytawszy ją po raz wtóry nadal uważam, że warto ją Wam polecić.


W XV wieku, w Hiszpanii, wśród szalejącej inkwizycji i trwającej rekonkwisty, trzech religijnych mężów wyrusza, aby odnaleźć ostateczny dowód na istnienie Boga - mityczną księgę z szafiru. Jest tylko jedno ale: każdy z nich wywodzi się z innej rasy i każdy wyznaje inną religię. Szejk Ibn Sarrag jest Arabem i muzułmaninem, dostojny starzec Samuel Ezra - Żydem i rabinem, a młody Rafael de Vargas - Hiszpanem i franciszkaninem. Podróżują szlakiem zawikłanych wskazówek pozostawionych im przez przyjaciela spalonego na stosie przez inkwizycję, wskazówek odwołujących się do świętych ksiąg, będących źródłem religii każdego z nich. W miarę odkrywania kolejnych warstw znaczeń i kolejnych miejsc docelowych, ich podróż przez Hiszpanię staje się także podróżą duchową, swego rodzaju pielgrzymką. Po drodze dołącza do nich kobieta-szpieg, depczą po piętach różne frakcje, a napięcie między ciśniętymi w ten kocioł bohaterami, bądź co bądź ludźmi o bardzo różnym pochodzeniu i temperamencie, sięga zenitu. Więcej nie zdradzę, ale wędrówka zaprowadzi ich w bardzo różne miejsca i nie zabraknie niebezpiecznych przygód...

Wady książki już w zasadzie wymieniłem, czas zatem powiedzieć dlaczego jednak zdecydowałem się ją zarekomendować. Otóż po pierwsze, ciężko jest znaleźć dobrą powieść historyczno-przygodową, zwłaszcza taką która nie opierałaby się na wyeksploatowanych już do reszty motywach (skarb templariuszy, tajne stowarzyszenie zabójców, błagam, ile można?). "Księga z szafiru" jest dobrze napisana, ma interesujący pomysł i przemyślaną strukturę fabularną, do tego niebezpieczna i fascynująca zarazem Hiszpania pielgrzymką XV wieku stanowi doskonałe tło opowieści.

Po drugie, rozszyfrowywanie wskazówek nieżyjącego mędrca prowadzi bohaterów przez sury Koranu, Ewangelie Nowego Testamentu, meandry Talmudu i Kabały, pozwalając również czytelnikowi zapoznać się z rozmaitymi ukrytymi w nich znaczeniami i mało znanymi ich fragmentami. Nie są to zagadnienia z którymi przeciętny człowiek spotykałby się na co dzień, więc tym bardziej warto dać poprowadzić się autorowi w ten przegląd nader ciekawych wyjątków z tekstów religijnych, niezależnie od naszych własnych na tę materię zapatrywań. Trochę to skojarzyło mi się z nieśmiertelnym "Imieniem Róży" Umberto Eco - zapoznanie się z "Księgą z szafiru" na pewno odrobinę podniesie poziom erudycji i wiedzy ogólnej czytającego.

Po trzecie, niezależnie od tego, że niektóre decyzje bohaterów wydają się nielogiczne, dylematy naciągane, a dialogi sztuczne, to jednak interesujące postaci również są mocnym punktem tej powieści. Rywalizujący ze sobą Talavera i Torquemada, pogrążeni naprzemian w dyskusjach religijnych i zwykłych sprzeczkach trzej protagoniści, a także przewijający się przez karty książki Christobal Colon i Izabela Hiszpańska - wszyscy oni tworzą galerię zapadających w pamięć bohaterów, i to bohaterów pełnokrwistych, mających własne osobowości, motywacje i uczucia.

Po czwarte, "Księga z szafiru" jest dla mnie pochwałą szeroko rozumianego ekumenizmu. Pokazuje, że ludzie różnej wiary, poglądów i wyznania są w stanie ze sobą współpracować, a niebezpieczni fanatycy zdarzają się po każdej ze stron, jak również że pomimo religijnych szczegółów, mamy wszyscy ze sobą więcej wspólnego niż nam się to na co dzień wydaje, także na gruncie tego w co wierzymy. Takie przesłanie wydaje mi się czymś potrzebnym, zwłaszcza w naszym, dosyć jednak nietolerancyjnym, kraju.

Zabawna rzecz - zakończenie kiedyś uważałem za banalne, teraz dla odmiany się przy nim wzruszyłem. Cóż, cechą dobrej literatury jest między innymi budzenie emocji, wtedy zupełnie inne fragmenty zarezonowały z moją psychiką niż dzisiaj - jednak nadal ta powieść potrafi mnie poruszyć i to według mnie przesądza, że "Księga z szafiru" jest czymś więcej niż li tylko historyczno-przygodowym czytadłem.

Ponowna lektura "Księgi z Szafiru" pozwoliło mi nie tyle nawet spojrzeć na nią ze świeżej perspektywy, co w zasadzie odkryć na nowo. I pomimo pewnych jej wad, uważam że szkoda byłoby, gdybyście jej nie poznali, bo wydaje mi się, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

6 komentarzy:

Agnes pisze...

Serio, poszukiwanie przedmiotu o zasadniczym znaczeniu dla całej ludzkości nie jest wyeksploatowanym tematem? ;)

Nie wiem, kiedy książka była napisana, może faktycznie jest prekursorem tych wszystkich innych...

Barts pisze...

Oj, ależ Ty się czepiasz ostatnio...

Rozumując w ten sposób, to można wszystko spłaszczyć, w końcu wątek "facet kocha babeczkę, ale nie mogę być razem" tez jest powtarzany od setek lat.

Chodziło mi o to, że summa sumarum jest to książka nieco mniej nieoryginalna niż inne z tego gatunku. :)

Agnes pisze...

Nie irytuj się, chciałam po prostu podyskutować, no :)

Nie może być za grzecznie na blogu!

Barts pisze...

Hehe, ależ jasne że tak, panno Agnes - stąd ta emotka na końcu mojej odpowiedzi, żeby podkreślić że manifestowanie mojej urażonej dumy ma charakter żartobliwy...

A przy okazji przypominam, że jakbyś chciała kiedyś tu jakąś recenzję zamieścić, to ja zapraszam.

Agnes pisze...

Ok, ok, droczę się.
Tak naprawdę to wrzuciłam książkę do schowka, mam słabość do pozycji, które mają "książka, księga" w tytule.
Bo to mój taki mały konik, o.

Niestety, na podaju nie ma, szkoda.

Barts pisze...

Bo to mało znana książka jest, niestety. Nie bądź skąpiec, odżałuj parę groszy i sobie kup. A jak się nie spodoba... to wtedy już będzie na podaju. :)