"Ja, nieśmiertelny" to lekko melancholijne i mocno nietypowe science-fiction z elementami mitologii greckiej, które, jak wiele książek Zelaznego, wymyka się wszelkim opisom i określeniu przynależności gatunkowej. Dlatego też sądzę, że nawet osoby mające awersję na sci-fi mogą zaryzykować spotkanie z tą opowieścią, szczególnie jeśli wcześniej zetknęły się z twórczością Terry'ego Pratchetta i przypadła im ona do gustu.
"Jesteś kallikanzarosem" brzmi pierwsze zdanie z "Ja, nieśmiertelny", Rogera Zelaznego, zdanie, które już od początku wprowadza czytelnika w grecko-mitologiczny klimat opowieści, a jednocześnie sugeruje, że główny bohater książki, Conrad, Grek w bliżej nieokreślonym, acz mocno dojrzałym wieku jest kimś więcej niż wygląda na pierwszy rzut oka. Wyróżniającymi cechami Conrada są różnokolorowe oczy, blizna na policzku, krótsza jedna noga, mocna budowa i tajemnicza przeszłość. Jest on przewodnikiem i szefem rezerwatu Ziemia - gdyż ta przeorana atomówkami i wyludniona planeta nie jest w najlepszym stanie i w zasadzie pozostaje czymś w rodzaju kosmicznego skansenu. Po rozmaitych historycznych zawirowaniach marionetkowy rząd Ziemi znajduje się na innej planecie, a sama Ziemia jest pouszkadzana i wyludniona. Działa wprawdzie niemrawo Ruch Propagatorów Powrotu, organizacja której celem jest oddanie Ziemi ludziom, jednak ludzkość generalnie woli pracować na zmywaku na obcych planetach, niż mieszkać u siebie (tu wstawić nieśmieszny żart o IVRP).
Conrad otrzymuje nietypowe zadanie: oprowadzić po ziemskim rezerwacie potomka bardzo majętnego i wpływowego rodu obcych, błękitnoskórego Corta Myshtigo. Prywatna wycieczka pozaziemskiego burżuja okazuje się jednak być znacznie bardziej skomplikowaną kwestią niżby się to wydawało. Nagle bardzo wiele osób zaczyna interesować się tak oprowadzanym, jak i oprowadzającym, któremu jest to bardzo nie na rękę. Conrad jest bowiem kimś, kto nader niechętnie opowiada o własnej przeszłości, zwłaszcza że nie tylko jest ona dłuższa niż czterdzieści parę lat na jakie fizycznie wygląda bohater, ale sięga znacznie dalej. Tajemnicą są także faktyczne zamiary pozaziemskiego gościa (Conrad żywi podejrzenie, że mogą one mieć wielki wpływ na dalszą historię naszej planety), jak również plany pozostałych uczestników wyprawy, chociaż mówi o nich coś fakt, że jeden z nich wynajmuje słynnego skrytobójcę jako ochroniarza. Zabójca ten przypomina kogoś, z kim główny bohater spotkał się dawno temu - a nazywa Conrada zniekształconym imieniem Karagiosa, niegdysiejszego przywódcy ziemskiej rebelii...
Pod pozorami wycieczki krajoznawczej przez apokaliptyczne tereny zniszczonej Ziemi rozpoczyna się zatem fascynująca gra, w której każdy próbuje dowiedzieć się jak najwięcej o pozostałych biorących w niej udział graczach - bo poza Conradem i Cortem Myshtigo mamy też inne strony o przeróżnych motywacjach. Rzecz jasna, interesy okazują się sprzeczne, powstają i rozpadają się chwilowe alianse, a że Ziemia nie jest już miejscem bezpiecznym, to i o wypadki nietrudno, zwłaszcza gdy w drużynie znajduje się zawodowy zabójca, a trasa wędrówki wiedzie przez miejsca w których występują boadyle (jak sama nazwa wskazuje, paskudne skrzyżowanie boa z krokodylem), gigantyczne nietoperze slishi, radioaktywne obszary, a także plemiona ludożerców i inne ciekawostki przyrodnicze.
U Zelaznego zawsze fascynowało mnie bogactwo jego pomysłów, mieszanie motywów, epok i klimatów, a także ciekawe światy i nietuzinkowe postaci jakie tworzył w swoich powieściach i opowiadaniach. Tu galeria bohaterów jest po prostu niesamowita - od arabskiego asasyna o żółtych oczach, przez podstarzałego wypalonego poetę, aż do głównego bohatera, o którym nie mogę napisać więcej, by nie zepsuć Wam lektury. Do tego występująca w książce jako tło daleka przyszłość Ziemi okazuje się być nadal ściśle związana z dawnymi czasami, kiedy to bogowie chodzili pośród ludzi, a gwiazdy świeciły jaśniej. Ludzkość może sobie latać statkami kosmicznymi i mieszkać na innych planetach, lecz nasza kolebka jest tutaj i gdy na greckim odludziu samotny podróżny zagra na piszczałce, być może z zarośli wyhynie stadko satyrów aby posłuchać zapomnianej melodii sprzed stuleci...
Jeśli tylko macie parę złotych na zbyciu, to zainwestujcie je w "Ja, nieśmiertelny", nawet jeśli nie lubicie akcentów science-fiction. Jest ich tu tylko trochę, a opowieść jest po prostu świetna. Książka jest doprawiona nienachalnym humorem i całkiem ładnie przetłumaczona, mieszanka elementów nietypowa, ale wbrew pozorom zgrabnie do siebie pasująca, a ogólna wymowa książki pogodna. Strasznie żałuję, że nie mogę tu opowiedzieć zakończenia - bardzo je lubię, bo jest jednocześnie inteligentnie przewrotne i zarazem bardzo wzruszające. Dajcie szansę Zelaznemu, a jestem pewien że nie pożałujecie.