Christopher Moore - "Baranek"


Tym razem dla odmiany chciałem polecić książkę relatywnie nową i znaną, jeśli nie u nas, to w każdym razie na świecie (ponad pół miliona sprzedanych egzemplarzy). Trafiłem na nią po przeczytaniu tej notki Radkowieckiego - zacząłem szukać opisów książek Moore'a w internecie i najbardziej zainteresował mnie właśnie "Baranek". Przyznam, że podszedłem do rzeczy odrobinę nieufnie, temat w końcu jest delikatny, zwłaszcza dla osób wierzących - jednak książka mnie nie tylko że nie rozczarowała, ale od razu wskoczyła do kategorii "ulubione".

Napisałem we wstępie o delikatnym temacie, a to dlatego że książka nawiązuje do tzw. "zaginionych lat" z życia Jezusa, i to w konwencji humorystycznej na dodatek. Wiem że tematy okołoreligijne są zawsze drażliwe, sam jestem człowiekiem wierzącym, i choć w żadnym wypadku nie należę do ludzi protestującym przeciwko filmom takim jak "Dogma" czy "Ksiądz" (dla ciekawskich - pierwszy podobał mi się bardzo, drugiego nie widziałem), to jednak nie raz i nie dwa skrzywiłem się na niesmaczny dowcip religijny czy głupią kpinę z wiary - co nie znaczy jednak, że automatycznie tego rodzaju twórczość pomijam. A dlaczego napisałem "nawiązuje"? Ponieważ jest to tylko zabawa słowem i chociaż niejako na marginesie prowokująca do całkiem poważnych rozważań, to jednak "Baranek" jest przede wszystkim dobrą rozrywką i nie należy brać jej na zbyt serio.


Jeśli idzie o książki bardzo dobre traktujące o wierze i religii, to na pierwszym miejscu nadal postawiłbym "Pomniejsze Bóstwa" Terry'ego Pratchetta - to że ciągle jeszcze nie został obłożony ekskomuniką z jednej strony, a fatwą z drugiej, wynika chyba tylko z tego że przecież poważni kapłani / teologowie / mułłowie nie czytają jakiegoś tam fantasy, i to jeszcze humorystycznego. Wysoko w rankingu znalazłyby się też "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa, rzecz jasna, oraz jeszcze parę tytułów - zamiast wymieniać je tutaj na marginesie tej notki, może wzorem Wojtka Orlińskiego zrobię kiedyś "ranking od czapy". W każdym razie "Baranek" do tego grona dołączył i to pomimo to (a może właśnie dlatego), że jest książką zdecydowanie rozrywkową.

Historia rozgrywa się na dwóch płaszczyznach: współczesnej, kiedy to narrator, trzynasty apostoł z niewiadomych początkowo względów pominięty przez ewangelistów (czy nie przypomina Wam to rzeczonej "Dogmy"?), spisuje swoją ewangelię zamknięty w pokoju amerykańskiego motelu pod czujnym dozorem anioła Raziela, oraz tej ważniejszej, opisującącej wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat których wspomniany narrator był najbliższym świadkiem, a którym musi dać świadectwo, żeby ludzie dowiedzieli się jak to było naprawdę.

Od razu rzuca się w oczy pierwszy świeży pomysł - wspomnienia spóźnionego ewangelisty przefiltrowane są przez jego dwudziestowieczną świadomość, co przekłada się na uwspółcześniony język (kolokwializmy), obserwacje (wtręt o kawie przyrządzanej stulecia temu z cynamonem i spienionym kozim mlekiem - prawie jak Starbucks) czy też imiona - Joszua to Josh, Magdalena staje się Maggie, a jego samego nazywają Biff.

Osią fabularną "Baranka" jest podróż Josha śladem trzech mędrców ze Wschodu, podróż która jest odkrywaniem przez Josha swojego powołania i możliwości. Nie do końca wie on kim jest, co tak naprawdę powinien zrobić i jak to osiągnąć, a jego początkowe cuda wbrew zamierzeniom ich autora powodują tyle samo skutków negatywnych, jak i pozytywnych, tak więc Josh wyrusza z Biffem, aby dowiedzieć się więcej od ludzi, którzy kiedyś przyszli złożyć mu pokłon.

Drugim kapitalnym pomysłem Moore'a jest pokazanie jak późniejsze nauczanie Josha wynika z jego wcześniejszych doświadczeń w różnych kulturach. Przykładowo, Josh i Biff zostają zmuszeni do wyczekiwania godzinami pod bramą buddyjskiego klasztoru w Himalajach, gdzie docierają szlakiem jednego z trzech mędrców. Gdy godziny zmieniają się w dni, Josh stanowczo stwierdza, że on nie będzie nikogo przetrzymywał w ten sposób i że kto będzie chciał wejść, ten zostanie wpuszczony - a ujmuje to w słowa "pukajcie, a otworzą wam". Takich ewangelicznych nawiązań jest więcej i według mnie jest to świetny zabieg.

Kolejnym mocnym punktem "Baranka" jest niesamowita wyobraźnia i erudycja autora, który do opowieści wrzuca w zasadzie wszystko - Josh i Biff spotkają między innymi chińskie kurtyzany, mistrzów kung-fu, starożytnego demona, wyznawców bogini Kali, hinduskich niedotykalnych, święte krowy, yeti. Będzie o lewitacji, niewidzialności, truciznach, seksie (Biff do życia podchodzi bardziej swawolnie niż Josh - a do tego ma obok siebie kogoś, kto może uzdrowić go, kiedy zacznie swędzieć...), kama sutrze, zelotach, wielbłądach, zbójcach i zabójcach... W zasadzie brakuje tylko dinozaurów, cyborgów i podróży w czasie, a mielibyśmy komplet.

Wszystko to ujęte jest w strukturę opowieści o podróży (o mało nie pojechałem tutaj recenzenckim standardem i nie napisałem "tak fizycznej, jak i duchowej"), podzielonej na trzy diametralnie różne części (Kacper, Melchior i Baltazar), a wziętej w klamry dzieciństwa Josha i jego późniejszego nauczania oraz tragicznych wydarzeń, będących tego nauczania konsekwencją. Stop - o tych końcowych wydarzeniach nic nie napiszę, żeby nie zepsuć Wam lektury, jednak bardzo byłem ciekaw, jak też autor poradzi sobie z zakończeniem tej historii. Czy nagle zmieni ton powieści na poważny, czy też może popadnie w niesmaczne żarty jak Cavanna, autor "Pisma Nieświętego"? I nie zdradzając niczego, mogę śmiało napisać że według mnie Christopher Moore pokazał w zakończeniu klasę.

Klasę autora oceniam nie tylko po jego pomysłowości w kreowaniu rozwiazań fabularnych, erudycji przejawiającej się w nawiązaniach lub umiejętnym korzystaniu z zapożyczeń, bogactwie słownictwa i sprawności językowej - choć te punkty niewątpliwie składają się na dobrą lekturę. Jednak jedną z ważniejszych dla mnie rzeczy jest zdolność do wywoływania emocji. Dlatego też Terry'ego Pratchetta uważam za mistrza - ponieważ potrafi on zarówno rozśmieszyć jak i wzruszyć do łez (niekiedy na przestrzeni tego samego paragrafu). Ku mojemu zdziwieniu, Moore'owi również się to udało - w książce z założenia komediowo humorystycznej zawarł parę zdań które spowodowały, że szczerze się wzruszyłem. Tym samym "Baranek" został awansowany z kategorii "porządna rozrywka" do "książki warte polecenia".

Jak napisałem na wstępie, nie należy tej opowieści brać na serio i oburzać się że jest ona pozbawiona szacunku czy wręcz bluźniercza. To po prostu nie ta kategoria. Ten sam błąd popełniali protestujący przeciwko "Dogmie". Osobiście uważam, że postawienie sprowadzenie niektórych kwestii ad absurdum ("Hej, a gdyby tak stwórca był czarną kobietą?") stawia te kwestie w innym świetle i zmusza osoby myślące do zastanowienia nad nimi, a w najgorszym razie pozwala się zwyczajnie i po ludzku pośmiać. Doskonale podsumowuje to zdanie z posłowia Moore'a: "Jeżeli lektura tej książki jest w stanie zatrząść waszą wiarą, to chyba powinniście się więcej modlić".

Tak więc właśnie tym jest "Baranek": porcją dobrej rozrywki na poziomie od bardzo inteligentnej do slapsticku, zbiorem interesujących gagów doprawionym miszmaszem dobrze wymieszanych kulturowych nawiązań. Są tu żarty które po Pratchettowsku mogą, ale nie muszą, stać się punktem wyjścia do poważniejszych rozważań, a na pewno gwarantują dobrą zabawę, uśmiech na twarzy i okazjonalny prosty rechot. Po prostu świetnie napisana książka, którą bardzo polecam wszystkim inteligentnym czytelnikom.

PS. Możecie również przeczytać alternatywną recenzję tutaj, oraz początkowy fragment książki tutaj.