Stanisław Broszkiewicz - "Taniec kogutów"


Kwiecień zbliża się już ku końcowi, nowych notek ani widu, ani słychu, a ja obiecałem sobie i pt. czytelnikom, że nie będzie już miesiąca bez recenzji. Zatem ta notka będzie nieco krótsza niż normalnie, ale jednak będzie. Książka którą chciałem tu przedstawić też do długich nie należy, jednak w kategorii poprawiaczy humoru ma u mnie wysoką lokatę, a na dodatek nie jest znana wszem i wobec - panie i panowie, oto "Taniec kogutów" Stanisława Broszkiewicza, czyli wesołe opowiastki o Polakach i Szkotach.

Stereotypowi Polacy i Szkoci mają sporo cech wspólnych - jedni i drudzy lubią sobie popić , pogadać i pokłócić, jedni i drudzy nie są od tego, żeby komuś buźki nie obić, u jednych i u drugich jedną z ulubionych rozrywek jest walka o wolność. Cóż się zatem dziwić, że spotkania przedstawicieli obu nacji najczęściej należą do udanych, nawet jeśli następnego dnia będzie ciężko podnieść się na nogi, a dodatkowo przy okazji ktoś dostanie w ucho. "Taniec kogutów" Stanisława Broszkiewicza to nieduży zbiorek opowiadań z przymrużeniem oka przedstawiających takie właśnie spotkania przy różnych okazjach.

Czas akcji nie jest sprecyzowany, jednak można domyślać się, że akcja opowiadań rozgrywa się tuż po drugiej wojnie światowej. Protagonistami większości z nich są żołnierze Korpusu Polskiego, być może nawet ten sam żołnierz, co ciężko powiedzieć, ze względu na anonimową pierwszoosobową narrację, jednak prawdziwym bohaterem książki jest dumny naród szkocki, wraz z wszystkimi jego przywarami i specyficznym sposobem bycia.

Ciężko jest napisać coś więcej o "Tańcu kogutów", nie mówiąc już o streszczaniu, bo humor bierze się w książce przede wszystkim z języka bohaterów, a w drugiej kolejności z puent historyjek o szkockich oryginałach. Moje ulubione opowiadania to "Śmierć Mike Glourie", bohater którego tłumaczył w knajpie zawiłości kosmologiczne ("Gdyby taka Wenus zderzyła się z Marsem, to byłby taki burdel w kosmosie, że moje uszanowanie"), "Sąd", w którym opowieść o futbolu ratuje oskarżonego od legalnych konsekwencji romansu, a także "Ostatni salut brygadiera Green'a", zawierającego nader oryginalną mowę pogrzebową.

Mieszanka gaelickich klimatów, życzliwego humoru, i wybuchowych polskich tudzież szkockich temperamentów jest w stanie poprawić humor każdemu, dlatego jeśli tylko macie okazję upolować gdzieś "Taniec kogutów", to zróbcie to czym prędzej.